Jak się ostatnio zaczytałam "Polską
mistrzem Polski" i odnalazłam taką frazę szeroką mi i nie obcą, w
dodatku odpowiednio skrojoną i erudycyjnie zdobioną oraz pokrewieństwo myślowe,
"duszowe", że się tak wyrażę nawet, to znów się rozpływam w zachwycie
i już mam plan na resztę roku - pt. przeczytanie wszystkich Vargi książek po
kolei (choć, co prawda, kolidujący z innymi planami, więc nie wiem w jakiej
części się uda zrealizować..).
Krzysztof Varga jest
obecnie dla mnie jedynym znaczącym felietonistą polskim (dawno, bardzo dawno
nie czytałam tak interesujących felietonów, choć czytam ich nadal sporo)
poza tym jest mi bliskie to, co on robi np. w
kwestii zachłanności we wchłanianiu kulturowych treści, tak samo jak jest mi
bliski w kwestii kryterium wyboru i oceny (gdyż tak samo się frustruję
miałkością kultury masowej, tak samo jednocześnie łykam te kawałki kultury
popularnej (oprócz tej mniej popularnej) zachłannie, które mają w sobie
potencjał i treść, i tak samo uwielbiam oglądać Niektóre seriale {amerykańskie}
najlepiej wszystkie sezony naraz przez parę dób, a nie żeby mi ktoś dawkował co
tydzień, tak samo rozumiem teksty, wydarzenia, przejawy tzw"kultury",
które on krytykuje lub ceni, jedyne co nas różni to mój brak takiego talentu
literackiego, ale tym się zupełnie nie przejmuję, bo to nie jest żadna moja
ambicja obecnie, ale tak samo zdaje mi się, że mnie boli to co Jego, i
frustruje a i zachwyca prawie to samo -
a poza tym odnaleźć pokrewieństwo dusz z pisarzem
współczesnym na tak wielu poziomach to jednak coś więcej niż tylko cenić
autorów dawnych, i w ich kawałkach się przeglądać i ich samotnie z oddali
wieków, innych doświadczeń - sobie czcić.
tu mam z lektury dużo więcej. w kwestii
benefitów, inspiracji, a i nawet poczucia się w rzeczywistości dużo mniej
samotnie i dziwnie nieprzystająco, jak jednak na co dzień obserwując, się
starając nie czuć, się czuję pt. że "mało ludzi, mały czas, mały świat,
mało można liczyć na wspólnotę przeżywania, doświadczeń.. "
choć zawsze można, nawet jeśli mało, i nawet
przed Krzysztofem Vargą było mi można. ale zawsze mało..
więc zawsze to jakoś więcej.
Tak zatem się zachwycając ową lekturą wylądowałam
nieprzypadkowo niedawno, wraz z Maestrem, na wieczorze autorskim tegoż autora (co
było moją inauguracją w kwestii uczestniczenia w wieczorach autorskich btw).
Wieczór był wielce ciekawy, niczym się nie rozczarowałam. Ale oczywiście było
mi jakoś smutno, że znów tak "mało ludzi", choć jednocześnie w ogóle
mnie to nie zdziwiło i choć nawet sam autor to świetnie i z dystansem i z
humorem podsumował, że "Gdyby to był wieczór z autorką Kalicińską,
to tłum by się nawet nie zmieścił na schodach" i to jest fakt, którego się
nie da podważyć..
i dyskusja była wielce ciekawa o kulturze, o
zjawiskach, które się dzieją, o edukacji też nawet i o społeczeństwie.
i Maestro oczywiście zabrał głos krytyczny wobec
mojego obecnie - ulubionego autora, a ja, już nie zdążyłam, choć miałam coś do
powiedzenia, w dodatku w opozycji do mojego M, to się nie dopchałam. nad
czym ubolewałam, ale jedynie przez chwilę.:-)
mam teraz przynajmniej w sobie i pod skórą tę
świadomość, że jest taki ktoś jak Varga, który sobie pisze, co myśli, i sobie
robi, to co robi, i ma na to odwagę, i siłę, i nawet wg mnie dużo racji, i ma
jakiś, mały, ale jednak odzew w postaci czytelników, ludzi, którzy myślą i
czują podobnie i to sobie mam, że to jest jakoś wg mnie ważne.
...
wracając do innych, ale powiązanych wrażeń - tak
sobie siedziałam ostatnio przed seansem WFF w kawiarni, popijałam sok ze
świeżych pomarańczy, oglądałam warszawską ulicę jesiennym niedzielnym
popołudniem, czytałam właśnie Vargę, a Maestro gazetę tuż obok, sielanka czyli
była, się działa jak nieraz ale i jak ze snów się po prostu wydarzała znów ku
obopólnemu w dodatku przyznaniu wagi i cudowności tejże,
a tu nagle Maestro mi podetknął tekst też w
Gazecie - w dodatku właśnie Vargi o nowej książce Houellebecqa, w której się ów pięknie prowokacyjnie przedstawia jako: "Nihilista, reakcjonista, cynik, rasista i bezwstydny mizogin: zaliczenie mnie w poczet niezbyt powabnej rodziny prawicowych anarchistów to i tak zbyt wielki dla mnie zaszczyt. Zasadniczo jestem tylko twardogłowym mieszczuchem. Płaskim, pospolitym, pozbawionym stylu autorem, który zyskał literacką sławę tylko i wyłącznie na skutek nieprawdopodobnego uchybienia w poczuciu smaku, jakiego przed kilku laty dopuścili się zdezorientowani krytycy. (...)" ..........:-)
i którego
doceniam, i owszem, którego przeczytałam wszystkie książki i bardzo mnie
poruszały, (choć zupełnie nie tę strunę, która jest dla mnie najważniejsza, i
nie tę stronę, która mnie jakoś kusi, i nie tę, którą lubię oglądać w ludziach,
społeczeństwie)
ale
znowu poczułam, że dostałam Houellebecqiem w twarz! – jego pesymizmem, cynizmem, wyzierającym
nihilizmem..:
toczy się bowiem rozmowa z M. o
Houellebecqa przedstawianiu świata, o jego światach
wyobrażonych, o jego przemyśleniach, diagnozach, toczy się, bo ja nie
protestuję, gdyż twierdzę, że w życiu przed trudnymi sprawami nie należy
uciekać, tylko się konfrontować na tym czy innym polu, ale najlepiej jak
najlepiej i zawsze! i im trudniej tym bardziej nie wolno uciekać,
ale jednocześnie wcale ale to zupełnie mi nie
pasuje wizja świata przedstawiona w jego książkach,
na obronkę w dyskusji i w ogóle w takich
kwestiach, że jest kondycja ludzka marna, mam zawsze tylko tyle, że to jakiś
element, część świata, a nie jego cały obraz...bo chcę, pewno potrzebuję
widzieć rzeczywistość w jej pięknych i dobrych aspektach i ludzi takoż, choć i
moje doświadczenia w tych aspektach są różne - lakonicznie rzecz ujmując, gdyż przede wszystkim nie
chcę stać się cynikiem, i bardzo się przed tym bronię, bo nie uważam, że to
jest najlepsza dla kogokolwiek droga.
ale dalej idę do kina na drugą część trylogii pt.
RAJ
(pierwszą
część obejrzeliśmy z M. dwa miesiące temu i bardzo była mocna)
i po raz kolejny
jestem rozwalona. (znów ta marność człowieka i słabość mechanizmów funkcjonowania i szukanie rozpaczliwe sensów, tam gdzie ich znaleźć się nie da)
mocą filmu. naturalizmem.
mocą diagnozy
pewnej. o której już obecnie nie czuję się na siłach pisać.
Nadzieja, na którą
jednak przewrotnie całkiem czekam.
Michela Houllebecqa i Henri-Bernarda Leviego listy również z pewną dozą masochizmu ale z pewnością z ciekawości jednak przeczytam.:-)
tymczasem dawkuję sobie lekturę K. Vargi,
co i wszystkim polecam, (gdyż jest i pobudzająca do refleksji a i miejscami zabawna)
mając jednocześnie świadomość, że czytelników będzie i tak niewielu - nie tylko z powodu różnorodności upodobań czytelniczych i gustów, ale z podstawowego powodu, o którym w felietonie z 2011 roku "Polska mistrzem Polski, czyli walka ciągle trwa" zamieszczonym w wydanym właśnie felietonów zbiorze stoi mianowicie i niezbicie:
"Otóż z badań Biblioteki Narodowej wynika, że kontaktu z żadną książką nie miało w ciągu ostatniego roku 56 procent Polaków. Trudno jednak mieć kontakt z książką, jak się człowiek miota między grillem a serialem, a i przecież gdzieś trzeba zarabiać na brykiety na podpałkę i bilety na komedię, zaczynam wreszcie rozumieć, dlaczego dialogi w polskich filmach sprowadzają się do równoważników zdań, otóż dłuższa wypowiedź na ekranie byłaby nie do zrozumienia dla 56 procent kinomanów, pojąłem też, dlaczego mimo fatalnego dźwięku w polskich filmach żaden dystrybutor nie zdecydował się na wprowadzenie polskich napisów na polskich filmach, lepiej już wszak nie zrozumieć bulgotania z ekranu, niż wymęczyć się, czytając napisy. Zresztą te 56 procent nieczytających literalnie żadnych książek to naprawdę nic takiego, dużo lepsze jest to, że ponad połowa Polaków nie przyswoiła sobie ostatnio żadnego tekstu dłuższego niż trzy kartki, w tym nawet gazetowego artykułu.(...)"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz