poniedziałek, 6 lutego 2012

Z notatnika etatowego pracownika:-)


Poniedziałek.
Praca biurowa.
podejrzewam, że dla wielu ciężkie wstawanie.
i żmudne/zimne się przemieszczanie
(u mnie 11 kilometrów - czas od 25 minut do 2 h w zależności nie wiadomo od czego - raz korki, raz luz, i nie wiadomo kiedy co)
w miejsce pt. biuro!
i zimno. jak skurwysyn. tu się nie ma co oszukiwać.:-)

reszta dnia do wypełnienia subiektywnym wrażeniem
i osobistym doświadczeniem..

(i nie pytajcie się mnie wcale czy nie chciałabym być bezrobotna, bo bardzo bym chciała, ale nie do końca jestem pewna tego:-) - taki tzw dysonans poznawczy:-)
bo i nawet niespełnialny warunek, że minimalna kwota, jak to było u Virginii Woolf  - nie wnikając w szczegóły, pt ile by to było - to jak mawiała "własny pokój zamykany na klucz i stała kwota roczna" -
(btw nie zapamiętałam jaka była ta kwota stała.. ani nie wiem jak to odnieść do dzisiejszych realiów)
i  że wtedy z tym ...można żyć i tworzyć - 
ale to mnie znowuż pociąga mocno..:-)
a za chwilę nie jestem tego wcale pewna z drugiej strony, 
poza tym do Virginii i jej talentu mi bardzo daleko, 
i jeszcze w dodatku
nie chciałabym jednak tak cierpieć i się męczyć ze sobą jak ona
ja się już namęczyłam ze sobą
teraz się głównie doświadczam zaskakująco i raduję - 
więc może powinnam znależć inną inspiratorkę)

więc na razie nie ryzykuję, dopóki mnie nie zwolnią, 
bo sama się nie zwolnię już never, raz to zrobiłam, 
nie żałuję ale i nie powtórzę doświadczenia tego, 


ale ogólnie i wspólnie z pewnością jest najciężej dnia tego - pt Poniedziałek

i dziś rozmowa - w dodatku moja:-) z..(nie ujawniam, specjalnie nie ujawniam, co tak ujawniać będę?:-) anonimowość trzeba zachować
ale rozmowa
się dzieje
na tzw. papierosie
a nawet papieros dnia pierwszego poniedziałkowego
to nie jest taka łatwa sprawa
trzeba się znów ubrać
trzeba nałożyć i kurtkę, i rękawiczki i szalik
zjechać parę pięter
postać na mrozie
i myśleć, że jest całkiem ok
i fajnie,
bo można przecież właśnie zjechać
pogadać
zapalić
i tyle.. aż tyle.. tylko tyle..
można

i refleksja o dniach co mijają
i jakie są
i sobota wyszła na tę przodującą
najbardziej zajebistą
bo totalnie wolną

a przed nią jest piątek, już zalążek wolności, więc i tak od rana jest perspektywa miła
nie ważne, że bardzo zmęczona
bo jednak radosna,
ale tylko sobotę da się przeżyć na full
a o niedzieli powiedziałam:
kiedyś bardziej cierpiałam niedzielami
teraz je wyciskam

i do kolejnego wyciśnięcia jeszcze tylko dni parę:-)









3 komentarze:

  1. Widzisz, a ja pozbawiłam się również wolnej soboty:)
    pozostaje jeszcze cudowna wolność sobotniego wieczoru, jej wolność od presji porannego budzika;
    piątkowy - jak dotąd mój ukochany, również nie taki zły, bo mogę sama delektować się radością sobotniego poranka:-) i nie muszę Bąbli wyrywać z objęć Morfeusza:)To duża ulga po całym tyg. - móc budzić jedynie samą siebie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i co tu napisać - w refleksję się jak w pajęczynę zamotałam. Nie o Virginii Woolf ja kiedyś marzyłam, ale...
    Jakiś by duży spadek się przydał, chociażby w postaci pensji rocznie wypłacanej, co by móc się w twórczość przeobrażać, a nie rutynowo do pracy w poniedziałek żakiecik zakładać.
    Zaciekawiła mnie ta rozmowa....

    OdpowiedzUsuń
  3. Obiektywna, wiem (i nie wiem jednocześnie, bo ilość dzieci i rozmieszczenie życiowe jednak zawsze inne:-) jak to jest pozbawić się soboty w tym sensie, bo ja też do całkiem niedawna i dość długo nawet w sumie się tak pozbawiałam,
    a teraz już bym nie dała rady, już mi za bardzo byłoby szkoda, ale i ten brak wolnych sobót ma swój sens jak mniemam istotny.

    Wielkomiastowa - cieszy mnie, że rozmowa Cię zaciekawiła, bo to zawsze coś. i może nawet Broda. o spadku nie wspomnę, jako że byłby również upragnionym rozwiązaniem. ale nie dany. więc trzeba się konfrontować z tym, co nam dane. i to wcale nie jest pesymistyczna myśl. jednak:-)

    OdpowiedzUsuń