sobota, 23 czerwca 2012

Sobota. Próba zatrzymania stanu uwijania się + ciasto

Od rana się uwijam. nie chcę się zatrzymać.
nie chcę myśleć. o pracy. o poniedziałku.
o kwestiach, których przeskoczenia nie obmyśliłam jeszcze.
nie chcę. za dużo dziś widzieć/wiedzieć.
ciąg prostych działań wymyślonych sobie mnie wciąga.
nie chcę usiąść nawet się pochylić nad książką, bo momenty refleksji niechybnie wówczas pojawiłyby się.
zatem. zakupy. w trybie slow. najpierw w Lidlu. kupuję co jest, a raczej tyle, na ile gotówki mi starcza, bo akurat terminal popsuty i część do odłożenia. uzupełniam w innym markecie następnie. 
wracam z zakupami. przygotowuję sałatkę i marynuję karkówkę na grilla. w międzyczasie ciasto. pranie. ogarnianie przestrzeni. gapienie się w chmury w czasie grillowania. sprzątanie po.
wyprawa po prezent dla Ojca na Dzień Ojca.
podróż do Ojca, podczas której gubię się na Pradze, i zupełnie mi to nie przeszkadza. (nie sprawdziłam dobrze nowej trasy w związku z zamkniętą trasą stałą, i jeżdżę w kółko przez pół godziny, zanim udaje mi się wyjechać z Pragi i pojechać w dobrą stronę. rozśmiesza mnie moja nieznajomość topograficzna i cieszy, że przypadkiem w końcu udaje mi się dojechać na miejsce bez wykonania żadnego telefonu, tylko z manewrami kilkukrotnego zawracania w miejscach niedozwolonych:-)
miła wizyta u Ojca. pogaduchy przy kawie. w dodatku udaje mi się go zaskoczyć wizytą, bo dzwoniłam, by sprawdzić, czy w domu jest mówiąc, że kurier przyjedzie do niego. i nie spodziewał się mnie. tylko kuriera. Ojciec ucieszon zatem wielce.
niespodziewanie po powrocie gra w karty z chłopakami. krótka niestety. bo uwielbiam:-) mogłabym grać godzinami. ale oni tyle to mogą na kompie:-( a ja zupełnie nie.
wieczorny spacer.
i koniec zadań do wykonania.
zmęczyłam się. ale czuję się lekko. właściwie wypoczęta:-)

dzień zaliczam do udanych. odnotowuję sobie. bo ostatnio deficyt dobrych dni.
działanie najprostsze zdaje mi się obecnie zatem kluczem do spokoju. może nawet szczęścia.
muszę mieć ciśnienie pod kontrolą. bo wyskakuje przed szereg. niepokojąco ostro. przeraża mnie.
jeszcze nie teraz: nie spodziewałam się. że organizm mój tak mnie będzie zawodził. jeszcze nie chciałam.
ale jednak. się stało. muszę go zacząć słuchać uważniej. bo dał mi wyraźny sygnał, że.
dziś w nocy miałam sen, że jestem sparaliżowana po wylewie. (jako pewno możliwym zakończeniem ciśnieniowej akcji, której doświadczam). w tym śnie prosiłam kogoś, żeby pomógł mi umrzeć. ale ten ktoś nie chciał mi pomóc. bał się. bo eutanazja w naszym kraju nie jest dozwolona. jak wiele, zresztą, rzeczy, które, uważam, że powinny być a nie są dozwolone.
ale ten sen też był powodem, by bardziej robić coś. bardziej działać.
niż myśleć. to i tamto. przejmować się. denerwować. martwić. na to nie pozwala mi nawet już mój organizm.
mądry jest w sumie:-) mądrzejszy ode mnie..
więc staram się za nim podążać.
lokalnie dziś się udało.

tak jak i ciasto jogurtowe z truskawkami,
choć wyrosło najpierw pięknie, potem opadło, smakowało wszystkim

składniki na ciasto:
300 gr jogurtu
2 szklanki mąki
75 g rozpuszczonego masła
3 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki cukru waniliowego
3/4 szklanki cukru
3 jajka
wiórki kokosowe
truskawki




wykonanie:
Jogurt zmiksować z jajkami. Dosypać mąkę i proszek do pieczenia. Zmiksować. Masło rozpuścić w garnku, po ostudzeniu dodać cukier. Wymieszać. Dołożyć do miksera razem z resztą składników. Zmiksować. Wylać do formy. Dodać pokrojone truskawki. Posypać wiórkami kokosowymi. Piec w temperaturze od 180 do 200 stopni około 40 minut - w zależności od piekarnika. Sprawdzać patyczkiem czy ciasto jest w miarę suche. ( U mnie do końca nie było suche, więc może dlatego opadło po wyrośnięciu:-))


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz