poniedziałek, 10 września 2012

Codzienne zachcianki i nieplanowany ostry i śliwkowy gulasz

gulasz cielęcy z zielonymi papryczkami i śliwkami - faza wstępna
Maestro dziś stwierdził, że zachowuję się tak, jakbym stale była w ciąży:)
prawie ciągle czegoś bowiem mi się zachciewa, niekoniecznie nawet w temacie kulinarnym, (ale w tym najbardziej bywam wybredna - bo po prostu ... nie jem tego, co mi nie podpasuje i w czym nie zasmakuję)... ,
ale też w innych -  kulturalnych, pomysłowych, zmianowych, wyjazdowych - "chcę to, chcę tamto" itd.. 
i w dodatku nie widzę w tym nic złego, wręcz przeciwnie:-) 
a szczególnie rozgrzeszam się w chorobie, kiedy uważam zachcianki, wówczas ograniczone głównie do kulinarnych -  za coś wręcz nieodzownego od. i zbawiennego

tak było i wczoraj, kiedy zachciało mi się czekolady, ale nie że dowolnej, tylko ściśle określonej - tylko jednej jedynej firmy i w dodatku z całymi orzechami laskowymi, a że w ogóle nie wstawałam prawie z legowiska, w którym się otoczyłam wszystkim, co się dało, i akurat czytałam o czekoladzie i jej właściwościach dla mózgu, zażyczyłam sobie tego smaku przywołanego wspomnieniem - oczywiście pojechał po ową, ale wrócił z inną, jak relacjonował, po poszukiwaniach właściwej w trzech miejscach poprzestał na substytucie, który został niestety po skosztowaniu odrzucony jako podrobiony twór czekoladopodobny z wyczuwalnym smakiem kakao i nie do końca rozpuszczonego cukru - mimo, że to Wedlowska była, sam ją sobie zjadł:-)), 
a ja przynajmniej zachowałam swoje kilogramy bez dodania do nich zbędnego cukru:-) -  
[czyli zachcianka nr 1 nie została zaspokojona:-) ale nie szkodzi, bo chodzi o to, by je mieć, bardziej niż ich nie mieć, a z niezaspokojeniem należy sobie radzić, o czym -  poniżej]

dziś natomiast przyszła z wieczora ochota na pieczone mięso, najlepiej cielęce i chcąc uratować M. przed długimi poszukiwaniami oraz przymierzając się do kolejnej próby wstania (w planie mając jutrzejsze zwleczenie się do pracy jak prawdziwy dobry robotnik, co mi się dziś zupełnie, wbrew wczorajszym postanowieniom, nie udało) zabrałam się z Nim do sklepu w poszukiwaniu mięsa do upieczenia - znalazłam jeden kawałek cielęcy, który po rozpakowaniu go w domu z tacki okazał się masakrycznym oszustwem w sensie zawartości mięsa w stosunku do tłuszczu, i zniwelował moje oczekiwania na możliwość spełnienia dzisiejszej zachcianki, czyli nr. 2..  
(różnica zatem pomiędzy byciem i nie byciem w ciąży z zachcianką, jest jedynie taka, że gdybym była w owej, to na tym bym nie poprzestała, tylko bym przejechała całe miasto w poszukiwaniu idealnego mięsa na pieczeń lub idealnej pieczeni do zjedzenia - jako, że kiedyś w owej spędziłam całe popołudnie na szukanie schabu na kotleta, i jak mi się nie udało, [bo to było lat temu wiele, kiedy wybór był jednak dużo mniejszy], to wylądowałam w jakiejś dość kiepskiej nawet restauracji wieczorem, coby zjeść tego dnia upragnionego schabowego;-)
bez ciąży jestem jednak bardziej elastyczna i wyrozumiała dla możliwości niespełnienia zachcianki:-)
w związku z powyższym z oszukanego mięsa wyrzuciłam połowę, z kolejnej udało mi się wykroić kawałek na gulasz, a resztę już do śmieci wyrzucałam również, kiedy mnie olśniło, by zostawić i zamrozić jako bazę do zupy.
zatem tak powstaje niechciany i nieplanowany gulasz. 
ćwicząc mnie jednocześnie w zbieraniu sił przy kuchni na jutrzejszy dzień. choć muszę robić przerwy, bo nawet pięciominutowe stanie na nogach doprowadza mnie do zawrotów głowy:-(

gulasz w fazie końcowej - dostał lampkę wina, koncentrat pomidorowy i pomidory z puszki, a i tak dzięki papryczkom i czosnkowi jest diabelsko ostry:-) - więc być może na samym końcu dostanie też odrobinę śmietany i będzie udawał strogonoffa

a jak już dostanie.. i się uda to oszustwo, to degustacja się odbywa - i mięso okazuje się kruche, sos pikantny, ale strawny, (pieczeń czyli można zamienić, przy odrobinie chęci, w czaderski gulasz:-))


2 komentarze: