niedziela, 19 lutego 2012

Pierwszy szus w domowe sushi

uczyniony został z inicjatywy Młodego Aka Mystrza, [który tak sobie życzy być zwanym na potrzeby sieciowe:-)],(gdyż taki ma nick na wszystkich swoich odwiedzanych przez siebie stronach, portalach, grach itp:-) więc się w tym nicku odnajduje, zatem go tu również ja przyjmuję:-)
a
ja bym się sama nie ośmieliła jednak stworzyć domowej wersji arcydzieła takiego kulinarnego pt sushi, 
ale ale zachęcona Mystrza tekstami o tym, że tak bardzo lubi sushi, że aż chciałby to jeść częściej a i umieć samemu je zrobić, 
cóżem miała uczynić, jak nie za tym podążyć i umożliwić?:-)
gdy serce moje radowało się wielce tej kulinarnej inicjatywie, jednocześnie będąc one pełne obaw o wynik, bardziej jednak niż przychylne próbowaniu sił a i w ukrytych zakamarkach marzące o odkryciu domowego SushiMastera..

życzenia się spełniają jednak najbardziej dziwne i te zarówno wielkie, tak bym patetycznie to jednak miała intencję podsumować:-), jak i te smakowite:-)
albowiem Rzecz się udała nad wyraz znakomicie, i nie trzeba nawet dodawać, że jak na pierwszy raz całkiem całkiem, bo nawet wbrew pozorom bardziej!!

Wymagała dziś tylko wielkiej cierpliwości i zaparcia się jak też i również wyparcia.. całego zmęczenia związanego z poszukiwaniem.. ryby.. jakiejkolwiek świeżej i się nadającej

zatem pojechaliśmy najpierw z Mystrzem do "Piotra i Pawła", nabyliśmy różne ciekawe dodatki do sushi, (starter podstawowy w postaci ryżu i octu do niego i glonów itp przygotowałam już uprzednio w tym tygodniu bowiem), ale żadnej tam ryby świeżej nie było. postanowiwszy się nie poddawać jednak, myśleliśmy co dalej - gdzie ryba w sensie do zdobycia być może. obeszliśmy okoliczny bazarek, niestety już rybnym zaryglowany, wstąpiliśmy nawet w desperacji do Tesco, choć Mystrzu już wiedział, że zupełnie bezzasadnie, i z czeluści mojego chaotycznego umysłu wyłoniła się myśl, że jest w arkadii sklep pt. kuchnie świata chyba, co tam ryby bywają świeże, co prawda zapamiętałam, że tylko w czwartki, ale zawołałam - spróbujmy bo a nuż.
i szczęściem naszym kilka ostatnich kawałków świeżego tuńczyka i łososia z dzisiejszej, o dziwo!, dostawy, się nam tam trafiło. jak miło! i Pani, która tam obsługiwała, zarzekała, że dziś to wszystko przybyło, (poza tym przybywa w środy) i że do sushi jak najbardziej to się nada. drogie jak złoto kawałki co prawda, ale tym bardziej się nam uwierzyło w ich świeżość:-)

raptem poszukiwania nasze ryby trwały 2,5 godziny, uwiecznione zakupem obiadu pt. zestaw KFC:-), bo już było wiadomo, że na obiad sushi czy inny normalny nie zdołamy sił zdobyć:-) i luzem i miłymi rozmowami podszyte zakończyły się należnym odpoczywaniem.

następnie to już normalnie się odbyło:..:-). po tymże relaksie ja pięćdziesiąt tysięcy razy odpłukiwałam i odsączałam ryż specjalny do sushi, bo woda mętna nie chciała być przezroczysta po tych przepisowych trzech razach, i oglądając instrukcje przeróżne z opakowania ryżu i youtuba już całkiem dostałam pomieszania zmysłów, że ile ja mam go gotować, bo w ogóle zgodnie z tym co na opakowaniu widziałam, że nie jest gotowy, a wg sieci ma mieć gotowane pięćdziesiąt razy tyle, więc pi razy oko coś tam wyszło z tym ryżem, nienajgorzej ale i nieidealnie. niemistrzowsko w sensie. ale luz mam bo dałam radę na raz pierwszy ja. 

 ale jak już nam łosoś się upiekł przepisowo i pysznie obtoczony w sosie terijaki przez Młodego światełko w tunelu jaśniało swoją pełnią, albowiem i ryż mając kształt nieidealnego ale posmak smakowitego i konsystencję jednak oddającego pozwolił Mystrzowi się zabrać za zawijanie/rolowanie. 
i nabrzmiało wszystko sensem należytym. i sushim w trzech odsłonach spożytym  - z tuńczykiem świeżym, z łososiem świeżym i pieczonym, z rzodkwią marynowaną japońską idealną, z ogórkiem, z awokado, ze szczypiorkiem i przynależnościami różnymi..

 mam otóż domowego SzuSushiMasteraMystrza!, który ochoczo nakładał, kroił, oddzielał, smarował i zawijał, tak jako ja nie mogłam i nadal nie umiem, chociaż próbowałam:-). przypadło mi zatem zaszczytne krojenie dzieł na kawałki. i też musiałam Maestra prosić o noży naostrzenie do tegoż. 
i tak to właśnie było.

przepisu nie zamieszczam, bo po co. każdy musi tę drogę przejść sam, jeśli zechce - na opakowaniach podane, w internecie zamieszczane co i jak. i każdy ten jak będzie chciał, odkryje swój smak.

ja wiem tyle. że to dopiero początek, bo SzuSushiMasterMystrzu już planuje kolejne odsłony pt odwrócone sushi, dodanie trawy cytrynowej i innego dodatku, którego nie zapamiętałam, i tp...:-)


p.s. teraz już z czystym sumieniem będę mogła zakupić te wszystkie piękne talerzyczki/komplety do sushi:-), które mnie zawsze urzekały, ale czułam, że nie mogę i nie powinnam, bo to się nie przyda:-)

5 komentarzy:

  1. Ja jeszcze nigdy nie robiłam sushi sama, ale koniecznie muszę wypróbować :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mystrzu brawo! Jak dobrze mieć w Mystrzu i Maestro kuchenne zarówno oparcie!:)
    Wyglada bosko i apetycznie .... pewnie niedługo tez tak umieć będę chciała!

    OdpowiedzUsuń
  3. przekażę brawa Mystrzowi! a oparcie cenne i miłe

    i do sushi zachęcam drogie Panie, najgorsze jest dla mnie to rolowanie:-) ale wymaga tylko wprawienia się pewno.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie ładne Wam wyszły :) My też niedawno zaliczyliśmy debiut, a wczoraj była powtórka, bo mąż też musiał sprawdzić, jak to się robi i oczywiście mocno się wkręcił.
    PS. Myślałam, że tylko ja wariuję przy płukaniu ryżu po raz 1678 ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Fantazzja> dziękuję!.
    to niezmiennie miło dostać taki komentarz przychylny!
    i nie być samą w tym wariackim ryżu płukaniu:-)
    i gratuluję Męża wkręconego, mój na razie wkręcony głównie w smakowanie sushi, ale chce się zrewanżować mistrzowską wersją Carbonary, za którą ja się nie zabieram, bo nie wiem kiedy i jak dodać do takiego dania jajka:-)

    OdpowiedzUsuń