niedziela, 11 marca 2012

Carbonara, czyli jak zachęcić mężczyznę do tworzenia w kuchnii i..inne

 uwielbiam Carbonarę, ale się za nią nie zabieram, 
nie ogarniam bowiem który przepis jest autentyczny, co jednak mniej istotne 
ale bardziej nawet który mi/ naszym smakom, podniebieniom.. przypasuje, 

i nawet tu moje doświadczenie z odwiedzin Italii nie pomaga, 
(choć paradoksalnie jestem od jakichś 9 lat zagorzałą fanką kuchni włoskiej i a nawet Włoch w dodatku, właśnie za sprawą pierwszego mojego pobytu we Włoszech, 
ale wtedy przewodnikiem po kuchni i po wszystkim innym był miejscowy i zaprzyjaźniony Włoch - Sycylijczyk - Profesor Psychologii, który mnie zaprosił i ugościł jak nikt nigdy wcześniej, i którego uwielbiałam słuchać, cudowny i barwny człowiek, znający się na smakach 
i mąż koleżanki:-)
 - może to ta różnica???) , że on tak dużo wiedział, i nie zaprowadzał do miejsc złych...
smakosz w sensie i znawca. z pewnością. 
ten, który mnie nauczył robić prawdziwą włoską kawę i wystawił mi laurkę na tablicy kuchennej kiedyś, zanim poszedł do pracy - że już umiem. że piątka. coś w tym stylu. niezapomniane wrażenie w każdym razie, bo już umiem. zrobić prawdziwe włoskie espresso. przypieczętowane:-)

gdyż jednocześnie to doświadczenie późniejsze z tego kraju potwierdza tylko mój wrodzony sceptycyzm, (albo ignorancją jest - nie wiem. naprawdę nie wiem.)
jako że,
podróże moje do Włoch (i podobnie w Mediolanie, Rzymie, Sorrento, Wenecji, Madonnie di Campiglio)
owocowały w olśnienia smakowe tak samo jak i w kulinarne porażki, 
bywałam/bywaliśmy tam w miejscach najróżniejszych i zawsze był element zaskoczenia - 
w knajpce niepozornej na przykład, w dodatku naprawdę niedrogiej, odkrytej drogą "idziemy gdzieś i zgłodnieliśmy nagle"  można było "umierać z rozkoszy" przy każdej potrawie typu pizza lub makaron w dowolnej kombinacji, poza tym znienacka czasem pojawiał się szef kuchni, zagadując, rozśmieszając, kontakt super nawiązując,
drogą eksperymentu lub przypadku chadzaliśmy też do knajp drogich, może nie było gwiazdek Michelina, ale słono trzeba było czasem zapłacić za coś, co wydawało się pierwotnie, że będzie warte swej ceny, a okazywało się niesmakiem straszliwym od a do z, i to w dodatku potwierdzonym w całej sporej jednak grupie, typu każdy zamawiał coś innego i był zniesmaczony, rozczarowany..,
co więcej pokuszaliśmy się nawet na najazd na miejsca, w których stołują się miejscowi, i to też była dziwna niespodzianka, bo zakładaliśmy, że jak miejscowi się stołują, to mega kuchnia musi to być, tym bardziej, że znów mocno się płaci za nawet domowe wino, obowiązkowe, co fajne, ale jakieś bez smaku,  bez żadnego wyrafinowania (co szokiem, tym bardziej, że w dowolnym sklepie we Włoszech, szczególnie na południu dowolna butelka czerwonego wina, którą kupowaliśmy za w przeliczeniu naprawdę parę złotych miała odcieni i smaków milion i była genialna).
najgorszym doświadczeniem była restauracja slow food, z wieloma gwiazdkami, na obrzeżach Sorrento, tuż obok miejsca, w którym udało nam się wynająć zajebisty dom z cudownym widokiem z tarasu na wyspę Capri i klimat naprawdę niepowtarzalny tam był, 
wówczas i nam się też tak chciało dołączyć do tej rzeszy ludzi, która codziennie wieczorem, głównie to byli Włosi jednak, zjeżdżała na koniec tej dziury, stadnie, (knajpa ta zawsze wieczorem była pełna) żeby zjeść coś, co dla nas wszystkich było totalnie niestrawne i niesmaczne i w dodatku mega drogie. dziwne. w sumie. typu rozgotowany makaron, niedobre twarde mięso. jedynie przystawki w postaci owoców morza były fajne, nawet dla tych, którzy nie jadają - strawne. nawet dla mnie. 
ale całość na wielki minus zaskoczeniowy, typu o co kaman.:-) z tym tłumem, z tym niedobrym winem, z tymi cenami. snobizm to był? fama tego slow foodu niby? do dziś nie mogę odgadnąć..
ale miejsce i reszta i wspomnienia.. niezapomniane przynajmniej:-)

 więc nie wiem, jak to jest z kuchnią włoską:-)


w związku z powyższym
 w tym przypadku, jak i również przy okazji pizzy, która już jest przypisana Maestrowi, a on ją ciągle ku wszelakiemu zadowoleniu modyfikuje z powodzeniem, (ja się nie odważyłam nawet spróbować zrobić sama:-()


mówię jakiś czas temu "kurcze, szkoda, że nie umiem zrobić Carbonary", i że nie podejmuję się tego, Maestro się pyta czemu, ja tłumaczę powody, na co reakcja jest męska, zadaniowa, prosta, pt nie ma, że się nie da:-) - "to musi być proste - ja to zrobię"
i tym sposobem zachęcony jeszcze przez Młodego 
Maestro dziś zaserwował Carbonarę, która była bardzo już bliska temu, co uznajemy wszyscy za nią,
w każdym razie była na bardzo dobrej drodze, zabrakło jej chyba trochę śmietany, ale jako potrawa makaronowa zaliczyła bazę.
3+ postawił Młody Maestrowi, na zasadzie ostatnio otrzymanej przez siebie oceny z polskiego pt. 3+ za treść, ale obniżka, że nie na temat wypracowanie, tylko obok:-)
jak dla mnie mocna czwórka i czekam na rozwój wydarzeń, który z pewnością nastąpi, bo przecież "nie ma, że się nie da":-)


przepis z tego, co Maestro wyczytał, a ja podpytałam polegał chyba z grubsza na tym, 
że boczek został podsmażony i czosnek, makaron ugotowany, w misce się stworzyła masa z 3 jajek z dodatkiem dużej ilości startego parmezanu, pieprzu i soli, czekała następnie, 
ponieważ w przepisie, z którego Maestro korzystał nie było śmietany, dodał jej i tak  dwie łyżki, nie wiem w którym momencie i do czego niestety:-( ale wszyscy uważamy, że stanowczo za mało:-), 
następnie po ugotowaniu makaron został wrzucony na patelnię gorącą i rozmieszany z boczkiem i czosnkiem, a na końcu do tego wlana została masa serowo jajeczna i rozmieszana porządnie.

4 komentarze:

  1. Kiedy tam przebywałam, jakoś jedzenie nie w głowie mi było odkrywać ... aczkolwiek po dziś dzień pamiętam jak smakowała pizza bianca, jak sos do pasty wyczarować z oliwy, czosnku i sera ... i gdzieś miłość do kuchni ich aromatycznej ziołowej pozostała ...
    A że z nikotyną za Pan Brat wówczas byłam, pamiętam też najtańsze ich Diany za pięć "milaków" ...
    Popalałam nad di Trevi ... i monety przezornie nie wrzuciłam ... tak bardzo chciałam do domu.
    Mimo, iż kilkumiesięczny cudowny czas tam spędziłam ... po dziś dzień udało mi się nie wrócić:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja właśnie duszę w garnku bolognese :) Carbonarę też chętnie bym zjadła, mniam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapachniało marzeniami i podróżami. Odkrywaniem tego co nowe, owiane legendą...
    Moim marzeniem jest podróż z Facetem Mojego Życia po słonecznej Italii, od Alp do samego końca obcasa włoskiego buta, tak bez pośpiechu, bez zbędnych ograniczeń - smakować, fotografować, obserwować, podziwiać i krytykować ( a co, nie wszystkim się zachłysnęłam będąc tam raz tylko).

    OdpowiedzUsuń
  4. O ja dopiero teraz spojrzałam, że marzenia tu się pokrywają i sentymenty do Włoch, i że kulinarnie nie u wszystkich, to mniejsza z tym,:-)
    też się podpisuję pod marzeniem zwiedzenia całych Włoch od początku do końca buta, i też mi się nie udaje wrócić i nie wiem kiedy uda:-)

    OdpowiedzUsuń