piątek, 28 września 2012

Warzywa z gliny z kaszy okrasą i posypką wrażeniową


dieta dieta i dieta bez odstępstw - zanotowuję:-)
oraz
jakaś mała zmiana zachodzi i w głowie, prześwituje i gaśnie.. czyli proces się dzieje, jak czuję..
i zbieżność, choć czasowa ze zmianą diety jest zauważalna, nie sądzę, że zależność tu zachodzi istotowa ani przyczynowo-skutkowa, choć jednocześnie pojawia się i większa uważność nie tylko na to, co jem, ale i co w ogóle w danej pojedynczej chwili robię i czemu to służy, i czy służy mi i czy w ogóle..i takie tam.

w dodatku
nieprzypadkowość różnych wydarzeń jawi mi się dziś wyraźnie i ostro i tak mi się przekłada jak w piosence:


i nie wiem czy ktoś z Was zna taki stan, że gdzie się nie spojrzy znajduje się te same pytania, a nawet zdania, które są wskazówkami lub odniesieniami do dokładnie tego filmu, który się przewija w głowie, tak jakby i zachodził równolegle we fragmentach rzeczywistości obserwowanej - niezły to jest stan, wprowadza, owszem taki trochę zamęt, ale i potwierdza tę konieczność zatrzymania i a nawet ba elementy zachwytu, choć wiadomo można to i to nawet dość prosto rozłożyć naukowo - np. że "uwaga jest kierowana zgodnie z nastawieniem podmiotu obserwacyjnego na te a nie inne przedmioty obserwowane".
ale przy takim podejściu czar pryska.. 
zatem naukowe podejście schodzi na plan dalszy na główny wysuwając nieprzypadkowość i współgranie rzeczywistości (jest na to nawet specjalne jakieś słowo, ale nie mogę sobie przypomnieć go akurat, więc tak rozwlekle błądzę:-))

filmu tu swojego wyświetlać nie będę, bo nie czas i miejsce
ale jeden fragment ostatni, co to się zatrzymał na klatce i zawiesił związany był z kwestią o co mi chodzi, i dlaczego coś zgrzyta i dotarło do mnie, że dni moje niedawne się zbyt upodobniły do siebie, a tego nie znoszę, bo muszę codziennie się czymś nakarmić dobrze, i to wcale nie słodyczami, bo za nimi nie przepadam, ani też nie tylko kulinarnie, tylko inaczej właśnie i różnorodnie i mocno w dodatku, 
i jak już to dotarło..
to sobie poszłam akurat do fryzjera, a tam zasiadłam wygodnie, i położono przede mną stos pism, których zazwyczaj nie czytam, ale u fryzjera to można i spokojnie nie żal mi na to czasu, 
i otworzyłam pierwsze lepsze na dowolnej stronie, a tam akurat prosto w oczy takie piękne podsumowanie, że zrobiłam [wewnętrzne tylko oczywiście] "wow" i "że tak właśnie - o to właśnie chodzi"!
"Stanisława Celińska: - Może i mogę o tym mówić... Rzeczywiście, niejedno przeszłam, wiele straciłam. I myślę, że w życiu najważniejsze jest to, by żadnego dnia nie zmarnować. Klasyk powiedział: "Żaden dzień bez kreski". Ta jedna kreska to może być posłuchanie jakiegoś utworu. Chodzi o to, żeby coś przeżyć i postawić kreskę na rysunku swojego życia."

ta kreska mnie urzekła, ((a cały wywiad też gorąco polecam), 

i dziś mi się udało postawić małą fajną kreskę, która mam nadzieję, jest też krokiem do całkiem ciekawego osobnego obrazka na całym planie, choć muszę poczekać do przyszłego roku na zrobienie kolejnego kroku -  ćwiczenie z cierpliwości w tzw międzyczasie mi zostaje...

ale ponieważ udało mi się dziś również rzymskie pieczenie, to o tym teraz będzie z racji należytego wykorzystania kulinarnego, co to sobie stworzyłam dla wytchnienia i uwieczniania przepisów wypróbowywanych, miejsca:
czyli

warzywa tj.: kalafior w małych różyczkach, papryka czerwona, cebula sztuk 2, pomidory sztuk 3, pieczarki sztuk 2 - pokrojone w średnią kostkę
+ całe 6 ząbków czosnku wraz ze skórą
+ mozzarella porwana na kawałki
+ garść różnych ziół wg fantazji
skropione oliwą lądują w namoczonym Rzymskim Garnku i piekarniku zimnym ale nastawionym na 220 stopni 
i tam spędzają 1,5 godziny
a przez ostatnie pięć minut są zapiekane bez przykrycia
następnie gotowe są do spożycia w towarzystwie ugotowanej kaszy mazurskiej. 
nic więcej im nie trzeba.  
 
nieskomplikowane, a jakie udane. 
dzięki ulubionemu rzymskiemu.


4 komentarze:

  1. Podoba mi się ... by żaden dzień bez kreski:)
    Jam fanką Stasi jest.i wydaje mi się, że o ten sam wywiad zahaczyłam w gazecie niekoniecznej ale z fajnym filmem... się mi wydaje:)
    i uwielbiam ten stan.. choc czasem gaśnie, ledwo tli się ale łapię go na nowo poprzez pozytywy z zewnątrz.
    A i cieszę się, że niepozytywy coraz mniej mnie dotykają .. w zasadzie płyną obok a może i wracają:)
    Czekam na krok kolejny ... enigmatyczny i intrygujący z brzmienia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. trzymamy się kresek zatem:-)
    a kolejny krok - za rok:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. kreski rulez! kupuję!

    a takie układanie wszystkiego w spójną całość i współgranie to się zdaje się nazywa "flow" polecam prof. Csikszentmihalyi'ego jeśli nie znasz.

    OdpowiedzUsuń
  4. kurcze, to się inaczej nazywało - w filozofii gdzieś stało - może odszukam.
    ale nie chodzi o przepływ (profesora książki znam, czasem podczytuję, rzeczywiście do tego, co napisałam odrobinę pasuje, ale coś było jeszcze. i od wczoraj mnie męczy, że nie mogę sobie przypomnieć:-)

    OdpowiedzUsuń