wtorek, 5 marca 2013

In searching of happiness


na mojej tapecie w moim osobistym telefonie oglądam co dzień to, co sobie zapodałam jakiś czas temu:
"there is no way to happiness..
 happiness is the way"
buddyjsko piękne. nadal w to wierzę.
ale znów wylądowałam w momencie, w którym happiness jest tak daleko.. gdzieś, 
mimo, że wiem, że tylko tak daleko jak na to pozwalam, albo inaczej.. 
tak blisko.. tylko...na wyciągnięcie ręki...
więc staram się. wyciągam rękę. 
próbuję sprawy trudne traktować jako wyzwania..
próbuję czuć się dobrze..
to stało się jednak ostatnio za trudne.

jest tyle nadal powodów by czuć się dobrze i szczęśliwie w życiu.
pierwszy to ten, że żyję. 
czuję, doświadczam, przeżywam, oglądam, czytam, widzę, chłonę.
i z jednej strony szalenie to doceniam - tych wszystkich wartościowych ludzi, pięknych, których spotykam, których widzę, których czytam..
tych, których lubię, kocham, tych którzy do mnie coś czują..
tych, którzy mnie inspirują, tych, którzy mówią, piszą o czymś co i mi jest bliskie..
to dużo. to maksymalnie. 

a jednak happiness mój jest za ścianą. niewidoczną. nie do zburzenia, jeśli nie zobaczę jej w całości. być może. maybe..
nawet obwiniam się o to, że nie mogę tego poczuć. że niestety na codzień jestem przesiąknięta, szczególnie ostatnio frustracją, wściekłością, nawet nie wiem na co.
jakimś pierdolonym niepotrzebnym żalem. do kogo i o co? tego nawet nie wiem.
jakimś smutkiem, z którym koresponduje tak dużo rzeczy na świecie - jak oglądam jakiś program cokolwiek społeczny czy czytam coś tam chce mi się głównie wyć i płakać - tyle nieszczęścia na świecie, i że ludzie ludziom nie tylko zgotowali ten los, ale i gotują na co dzień..
jak inni w ogóle to mogą wytrzymać..
dziś tego nie wiem.
choć bardzo bym chciała wiedzieć.
choć bardzo się zagłębiam i w koncepcje szczęścia i jestem otwarta na wszystkie możliwe mądrości, religie, doznania, mistycyzmy nawet
tak na prawdę dochodzę tylko do tego, że "nic nie wiem" to sokratejskie nic nie wiem nie jest jednak wcale wyzwalające.
to jest postmodernistyczne też "nic nie wiem", "niczego nie ogarniam", 
poszukuję pokory, która też mnie zawodzi..
nawet pokora nie działa, bo pojawia mi się zdziwienie i wkurwienie nawet, ba nawet..

ostatnio w środku nocy w innym kraju obudziłam się znienacka 
z myślą czy to ja oszalałam czy szalony jest świat
trudno o takiej dziwnej porze w dodatku daleko w świecie wyważyć tę rację:-)
zasnęłam na szczęście ponownie nie rozstrzygając tego schizofrenicznego dylematu na niczyją korzyść.:-)

wiem, że to nie jest post, który komukolwiek coś.
tylko moja ekspresja trudnego stanu obecnie dla mnie do ogarnięcia.
ale to nie jest tylko depresja...
to jest coś takiego, że na prawdę nie wiem jak ogarnąć świat i siebie w nim
jak być tą zmianą, o której już wiemy wszyscy, że by się chciało być..
bo to nie świat ma to załatwić..
jak mogę ja, kiedy ostatnio czuję, że prawie nic nie mogę..
jak przeciwstawić się absurdowi wszechogarniającemu, 
jak wyjść temu na przeciw
jak jednocześnie wiedząc, że świat i wszyscy o nas decydenci czynią coś, z pobudek jakichś, pewno ważkich, lokalnie na pewno ważnych, które zmieniają nas i ich i przyszłość ich i naszych wszystkich dzieci w coś, co zmierza nieuchronnie do katastrofy 
globalnej
i jednocześnie czuć się szczęśliwym, jeśli się nie protestuje sensownie 
i jeśli jest się jednocześnie małym trybikiem systemu, który nas wszystkich wchłonie, 
i jeśli się nie umie obejrzeć całości i znaleźć przynajmniej lokalnego rozwiązania

czytałam ostatnio Baumana - "To nie jest dziennik". 
to nie był dziennik indeed. to była jego diagnoza. 
ale dokładnie to samo czułam, co oglądając kolejny społeczny program. fajnie. fajnie.
tak samo jak doceniam tego gościa, który jest jednym z najbardziej adekwatnych obserwatorów rzeczywistości społecznej, tak bardzo i jego nie rozumiem..
czy ilość wydanych książek pozwala mu spać spokojnie..?
czy to, co głosi - ten upadek jednak świata w pewnym sensie w ogóle osobiście go nie dotyka?
jak on może spać.. ja się pytam.. zresztą wcale nie wiem kogo.
bo ja nie mogę spać jak czytam o tym co on pisze.
a on tworzy i śpi i może dalej..
ja nie wiem.
prawdopodobnie, być może samo to, że się coś napisze jest już pocieszeniem.
może tak samo ja dziś piszę tego posta. bez naukowego nawet zamysłu. 
tak sobie po prostu.

może dzięki temu zasnę.

ale cokolwiek tu napisałam nie zwalnia mnie z obowiązku dbania by happiness był the way dla mnie, dla innych, szczególnie dla naszych dzieci.

dziś niestety nafaszerowana programami, lekturami i filmami o tym, jak dzieje się na świecie źle, choć wiem, że nie przytaczam tego, żeby nikt kto dobrnie as far, nie poczuł się przytłoczony, trudno mi być optymistycznie nastawioną do tego, co nadejdzie. \ 
po prostu. choć wiem, że jak trudno, to tym bardziej trzeba próbować.
to wiem. dlatego wciąż jestem in searching of happiness.
still haven't found what i was looking for. in life.

wiem nawet z lektury Baumana, że nie wolno się poddawać.
nadal próbuję się nie poddawać.

choć moje osobiste doświadczenie doprowadza mnie do punktu, 
w którym nie wiadomo co zrobić. i jak. 
mimo, że optymistką byłam przez lata. wiek cały. conajmniej. 
i co do siebie i do świata.
dziś na prawdę nic nie wiem.

still I am responsible.
and in searching.



3 komentarze:

  1. Chyba rozumiem o czym piszesz ... chyba ... to na rozmowę. Niesamowicie ważną rozmowę.

    OdpowiedzUsuń
  2. to mam nadzieję, że nastąpi rozmowa. jak czas nam będzie sprzyjał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja Cię ściskam serdecznie... Tak po prostu, nie wiem czy masz ochotę na zwierzenia, albo "człowieczenia" :) Napiszę niebawem :)

    OdpowiedzUsuń