poniedziałek, 14 listopada 2011

Nie tylko gulasz..czyli weekend w kuchni i w kinie i na kanapie:-)

Chociaż nie dotarłam niedawno, mimo jakichś tam zalążków planów, na festiwal Kuchnia+Food Fest 2011
czego żałuję, bo się działo sporo fajnych rzeczy jak i było kilka ciekawych filmów tam wyświetlanych, o czym się dowiedziałam później z relacji w KuchniTv:-)


to w ten weekend udało mi się zobaczyć 5 filmów na festiwalu filmów dokumentalnych HumanDoc, (a to jeszcze na szczęście nie koniec, bo mam wciąż parę biletów na filmy w tym tygodniu tyle, że już tylko w godzinach późnowieczornych), to jeszcze udało mi się na 2 filmy z tych 5 wyciągnąć Młodego, co uważam za wielki sukces, ale mam nadzieję, że i również jakiś mały przełom czy też otwarcie jakiejś furtki Młodemu na nowe doznania i zainteresowania... 

A Młody (lat 16), który jakiś czas temu na zakupach, gdzie się podjarałam gazetką z Lidla:-) pt. że mają tydzień włoski:-), uraczył mnie stwierdzeniem typu "mamo, chyba się zamieniasz w kurę domową", co odczytałam jako obrazę totalną:-) oraz kompletne niezrozumienie dla odkrycia przeze mnie nowej pasji związanej z kuchnią, gotowaniem i jedzeniem i różnymi obliczami powyższych:-) oraz poczułam obawę, że być może widzi taką jednowymiarowość i stereotypowe role przypisuje rzeczom i zjawiskom...

to
w ten weekend ujął mnie swoją postawą pt. nie dość, że robił ze mną marchewkowe ciasto oraz ziemniaczaną babkę bez żadnego narzekania:-), 

to jeszcze na filmy jechał bez oporu (zero tekstów pt."czy muszę?", "a po co?", "może ja zostanę?"nul!. Po prostu przyjął moją propozycję dzielnie. :-) Co prawda od jakiegoś półtora roku opowiadałam mu o festiwalu dokumentalnym DocReview, na który chadzam co roku i że chętnie go zabiorę ze sobą na jakieś filmy, i nie bardzo był chętny, a tym razem i owszem. I nawet film "Solartaxi. Ze słońcem dookoła świata" skomentował jako "pozytywny" i że spodziewał się czegoś "dużo bardziej nudnego":-) i objaśniał mi potem zawiłości działania tej energii słonecznej, która jakimś cudem (dla mnie:-) może wprawić w ruch auto, którym można przejechać świat (gdyż Maestro wdał się przy objaśnianiu w taki stopień abstrakcji i wiedzy, że kompletnie się zagubiłam przy swojej ignoracji dotyczącej dziedziny fizyki:-). 


Ponadto film "Dzieci wojny" - o dużej dawce porażenia emocjonalnego pokazujący dzieci z Ugandy porwane przez partyzantów i przymuszane przez parę lat do zabijania oraz ich skuteczną na szczęście terapię, na którym to filmie łzy leciały mi z oczu od prawie pierwszych minut projekcji, Młody podsumował lapidarnie ale i tak, że wystarczy, bo tekstem "Wstrząsnął mną".

Wiem, że stworzyłam bloga kulinarnego, specjalnie tylko takiego, żeby się po pierwsze za bardzo nie odsłaniać,  tylko dać upust swojej nowej pasji i mieć sobie taką książkę kucharską z przepisami dla siebie (bo nawet jak coś zrobię jakoś, to potem nie umiem odtworzyć z głowy), a i żeby pouczestniczyć trochę w tej kulinarnej blogosferze, która mnie zafascynowała i zainspirowała i nie zamierzałam tu jechać tekstem szerokim:-), ale dziś postanowiłam dać upust swojemu zadowoleniu nad minionym weekendem w jego bardziej obszerniejszej wersji oraz związanym z tym przeżyciom..

jako, że był to czas bardzo dobrze spędzony i nieutracony:

so
w ten weekend znalazło się miejsce i na kino w dawce sporej i mocno poruszającej
i na refleksje
i rozmowy z Młodym i Maestro
i na kuchnię bo:
w tzw międzyczasie Maestro został poproszony o tworzenie zakwasu na chleb:-)

zakwas na chleb dzień drugi -wyskakuje ze słoika:-)

 i
w kuchni każdy coś podziałał - m.in. Maestro zaprezentował autorski makaron, którego niestety nie uwieczniłam nijak, ale smak miał podobny do czegoś, co jedliśmy wg Młodego kiedyś gdzieś daleko w świecie i to było dobre i wiązało się z czymś pozytywnym (i nie mogłam nie pomyśleć o Magdalence Prousta, bo to była taka konotacja narzucająca się w oczy od razu:-))

oraz wykonałam też całkiem z prawdziwego zdarzenia gulasz - zupełnie na luzie, pomiędzy seansami w kinie, partiami, idealnie, aby trafić w niedzielny obiad:-), (a gulasz to nie była dotąd moja specjalność - wręcz to była potrawa, której nie umiałam zrobić i długo się przed nią broniłam)
i
starczyło mi czasu, by posiedzieć na kanapie z nowym zakupionym pismem literackim Bluszcz, które to pismo dopiero teraz do mnie dotarło.. oczywiście wszystko za sprawą wywiadu z Masłowską, która na okładce zapowiedziana, i choć wywiad to jeden z bardziej rozczarowujących, (jestem cichą fanką Masłowskiej od momentu ujrzenia jej debiutu, i prawie każdy wywiad z nią jest dla mnie dziełem sztuki, ale - tym razem był dość nijaki), niemniej jednak pismo Bluszcz zaciekawiło mnie dość, by kontynuować śledzenie tegoż. 


i starczy na dziś moich wynurzeń i poruszeń:-)

poniżej gulasz, zgodnie z tematyką bloga:
czyli:
1 kg szynki wieprzowej
4 cebule szalotki
przyprawa do mięs Knorr
2 ząbki czosnku
parę podgrzybków suszonych
10 dg pieczarek
3 łyżki koncentratu pomidorowego
parę ziarenek pieprzu czarnego
parę ziarenek ziela angielskiego
kilka liści laurowych
woda
trochę mąki
olej
lampka czerwonego wytrawnego wina

wykonanie:
najpierw szynkę umyłam, obrałam tzn wyrzuciłam cały tłuszcz, pokroiłam w kawałki, natarłam przyprawą do mięs, obtoczyłam w mące i porządnie podsmażyłam na patelni. potem poleciałam do kina, a po powrocie obrałam cebulki, pokroiłam je drobniutko, Maestro pomagał, i pokroił też pieczarki na wzór mistrza siekania, to zostało podsmażone, dodane do garnka. potem znów kino. czyli za następne parę godzin połączyłam mięso ze składnikami, czyli.. pieczarkami, cebulką, namoczonymi podgrzybkami pokrojonymi wraz z wodą, w której podgrzybki się moczyły, wraz z gorącą wodą z czajnika do wysokości mięsa w garnku i... gotowałam dwie godziny wszystko razem, podlałam w międzyczasie lampką wina, dodałam liście laurowe, pieprz i ziele angielskie i koncentrat pomidorowy. i powstało pyszne danie do podania z kaszą gryczaną i sałatą zmieszaną z jogurtem i cukrem.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz