czwartek, 28 czerwca 2012

108 minut męki, ale..


jeśli po kilku dniach wciąż kołacze się w pamięci, to znaczy, że było warto.
CDN.


..........................................................................................................................................................
i
im więcej mija minut, tym bardziej wiem, że..warto.
choć wcale nie dziwię się tym (stanowiących większą część widowni), którzy opuszczali kino.
bo to nie była rozrywka.
ani odrobiny przyjemności z oglądania. nie było.
to była męka.
ale..
jednocześnie
było w tym filmie coś bardzo irytująco intrygującego.

to był klimat. zupełnie mi obcy. ale całkowicie spójny.
dopracowany. przemyślany. mocny. i nośny.

ten film przypominał mi Wstyd, czyli kino, które mi się nie podoba w trakcie i tuż po. 
ale zostaje pod skórą. powraca po dość krótkim i dłuższym czasie. obrazami. myślami.

nie można zapomnieć.
nie da się poszufladkować.
to już wartość.
w świecie, który nie lubi trudnych spraw i kwestii
i kultywuje niemyślenie, szybkie przetrawianie, wyrzucanie
takie zatrzymanie. jest ważne. nawet jeśli irytująco niezrozumiałe. się wydaje.
a nawet jeśli jest. niezrozumiałe. do końca.

jestem więcej niż pewna, że nie zrozumiałam bardzo wielu kwestii w tym filmie.
jestem jednak tak samo pewna, że to, czego nie zrozumiałam, miało swój sens.


i jestem przede wszystkim bardzo ucieszona.
że taki film powstał. że był w Cannes. że jest w ogóle dyskutowany.
że jest sporo recenzji, które czytam z zamiłowaniem, widząc próby zrozumienia, odrzucenia, objęcia go jakoś myślą, refleksją. interpretacją.

jestem szczęśliwsza wiedząc, że komuś się chce to analizować.
nie napiszę recenzji.
nie jest to moją potrzebą ani celem.
bardziej mi się chce oglądać siebie i swoje wrażenia rozwikływać nawet za pomocą bloga, co pomocą jest w rozwikływaniu. o tak.
bardziej to mi potrzebne. niż pewno czytającym. ale to uwzględniam. jako, że jestem fanką ekspresji generalnie:-) więc też i swojej. dlaczego nie.

i choć lubię krótkie posty, sama ich nie tworzę, bo moje myśli się rozwijają jak taśma bez końca:-(
starając się ukrócać, tracę werwę i wątek. i wszystko.
więc tym razem spróbuję o filmie i wokół w punktach - jako nowe ćwiczenie:-)

1. Cronenberg - reżyser, który jest w mojej pierwszej dwudziestce chyba ludzi filmu, którzy robią, to co czują, bez względu na odbiór.  
i/choć czasem nawet trafiają w szerszy odbiór - np. Niebezpieczną Metodą, (to był całkiem niezły i może nawet komercyjny film) robią swoje. 
ale ja pamiętam głównie Nagi Lunch. kultowy film mojej młodości. i wielokrotne próby obejrzenia Pająka, zawsze zakończone poddaniem się. bo to już było za mocno trudne/nudne. choć też pewno ważne.
oraz Crash.
oraz to, że Cronenberg startował jako reżyser bardzo mrocznych i hardcorowych filmów grozy. a jest kimś, kto od czasu do czasu opowiada coś bardzo ważnego, albo tylko.. pokazuje odjechane.. ważne..  ciekawe historie. out of the box. poza hollywood. poza uznaną konwencją. więc i za to w punkcie pierwszym cenię. i poważam.
2. Film Cronenberga i główny bohater Zmierzchu jako postać pierwszoplanowa w nim - to połączenie od razu wydało mi się dziwne, ciekawe, i nawet zwiastujące możliwą porażkę. a jednak Pattinson jest idealny do tej roli. cóż za wyczucie - mistyczne nawet - postać z nastolatkowej opowieści o wampirach grający wampira tamże wcielający się w rolę człowieka końca świata - człowieka symbolu - mającego wszystko, a jednocześnie utożsamiającego zagubienie, pustkę, skończoność opcji, wypalenie, nawet trudność z poczuciem cierpienia - wampiryzm w czystej postaci. odegrany naprawdę tak, że tylko pokłon. i szacun. bez ani jednej fałszywej nuty. mimo, że film w takie obfitował miejscami.
3. Cosmopolis - film wreszcie. nie dzieje się za wiele. albo dzieje się za wiele. jedziemy limuzyną na drugi koniec miasta po to, by Pattinson - człowiek, który ma wszystkie pieniądze świata obciął się u fryzjera, u którego ma ochotę się obciąć. na końcu właśnie miasta. nie wiemy dlaczego tam. i tak. myślimy, że czysta fanaberia. że nie obchodzi go to, że właśnie jakiś prezydent, o którym on nie ma pojęcia ani nie ma ochoty mieć pojęcia, jedzie przez miasto, zatem miasto jest sparaliżowane. zakorkowane. nie obchodzi nas, jakie transakcje zawiera na miarę światową w tej limuzynie z pomocą doradców od tego i od śmego. nie. naprawdę nas nie bierze ten seks, który on uprawia tak i śmak z tą i inną (nawet Juliette Binoche) w tej limuzynie. nie czujemy też tego, o co chodzi w małżeństwie z jakąś laską, która również ma wszystkie pieniądze świata i zaszywa się w księgarniach i nie chce mieć seksu z nim - swoim mężem, bo nie czujemy w ogóle, o co chodzi. oraz jakie napięcie i konflikt czy coś tu ma być. w związku z tym. 
jest jeden moment, w którym coś czujemy, kiedy on traci te swoje pieniądze, a ta jego żona mu mówi, że owszem mu pomoże, ale ich związek wiadomo! się skończył właśnie był w tym momencie. (choć tak naprawdę związku przecież i tak nie było..). 
ale dalej sobie jedziemy z nim w tej limuzynie, za oknami której świat jest mega straszny i zaszczuty szczurami. i nie rozumiemy końcówki filmu ani jej połowy, ani dlaczego ochroniarz ginie z rąk ochranianego. ani dlaczego Pattinson nie daje się porządnie ostrzyc nawet, tylko się osiepać masakrycznie. ani po co trafia do kolesia, który chce go zabić. nie rozumiemy. znów:-)
ale coś tam jednak wiemy. że tak może/wygląda/będzie wyglądać świat. że te ułamki świata/ludzi są tu pokazane. ich stany. ich zagubienia. ich rozwarstwienia. ich bezsensowne chwytanie się to tego/ to owego. ich uwikłania i bardzo łatwe wpadania w pułapki, które sami sobie gotują nieświadomie. 
że świat nie jest dany jako zastany. tylko jako to, co z niego wyciągniemy. a to, co wyciągniemy, zależy od bardzo wielu okoliczności. oraz charakteru. albo wizji/złej wizji/braku wizji. 
braku opcji. 
braku charakteru.. 
braku.. umiejętności i chęci/
stworzenia dobrego świata. 
braku umiejętności czerpania. 
bo
nawet jeśli mamy wszystko w zasięgu ręki to możemy być niezaspokojeni. 
możemy chcieć mieć Kaplicę Rothko dla siebie. 
możemy chcieć wszystko kupić. możemy chcieć poczuć coraz więcej, żeby zabić pustkę w środku. i im więcej mamy kasy, tym bardziej musimy się mierzyć z pustką?. 
albo może powinniśmy czuć zupełnie coś. innego. albo coś więcej wiedzieć. 
ale coś jednak czujemy. po tym filmie. i możemy się z tym zmierzyć 
coś czujemy. na końcu. może nawet po paru dniach. :-)



a jak to nie wystarcza, to zawsze możemy jeszcze przeczytać sobie
bardzo ciekawą recenzję na temat filmu 
(wg mnie jedną z najlepszych na t temat) 
tu pod jakże pięknym i trafnym tytułem "Martwe serce", z której pozwalam sobie zacytować najbardziej mnie urzekający fragment:

"Pattinson świetnie radzi sobie z rolą, ogrywa ją bardzo fizycznie, widać jak z minuty na minutę filmu sypie się jego wyglądająca jak spod igły garderoba, jak on sam robi się coraz bardziej rozchełstany, niechlujny, zmęczony brudny. A przy tym ani przez chwilę Pattinson/Packer nie przestaje być gwiazdą, kimś „większym niż życie”, wystającym ponad wszystkich innych bliźnich, nawet własną zagładę przygotowującym sobie na swoich własnych warunkach. Michał Oleszczyk celnie zestawia Packera z Donem Draperem (bohaterem serialu Mad Men) i Patrickiem Batemanem z American Psycho. Wszyscy trzej to „mężczyźni sukcesu” uosabiający wzorzec, do podążania za którym i do pożądania którego, wzywa cała kultura kapitalizmu. Wszyscy trzej przedstawiają różne jego fazy, różne stopnia oderwania wiodących gałęzi kapitalizmu od produkcji. Draper pochodzi z Ameryki początku lat 60., ery rozkwitu fordyzmu. Sam nie działa w produkcji, ale reklamie. Reprezentuje więc nowy kapitalizm generujący wartość dodatkową nie w wyniku produkcji przedmiotów, ale symboli, obrazów afektów – choć jest to jeszcze jakoś związane z produkcją (ma pomagać sprzedawać jej wytwory). Bateman to finansowy kapitalizm Ameryki Reagana, Packer to kasynowy hiperkapitalizm globalnej spekulacji w czasie rzeczywistym. Każdy z tych trzech mężczyzn, choć zajmuje uprzywilejowane miejsce w samym sercu systemu, jednocześnie uosabia jego sprzeczności. Draper za cenę przywilejów musiał zapłacić kłamstwem o swoim pochodzeniu, wyparciem prawdy o sobie – które produkuje symptomy i konstytuuje go jako neurotyka. Bateman i Packer funcjonują już poza neurozą, poza schematem wyparcia, to podmioty psychotyczne, w pełni zintegrowane z destrukcyjnym ruchem kapitalizmu, działające poza podziałami „rzeczywistość” i „złudzenie”, „norma” i „dewiacja”, „podmiot” i otaczający go „świat” (Bateman ciągle powtarza w powieści i w filmie: there’s no me)."

(p.s Don Draper to kolejny temat rzeka:-))))

albo możemy przypomnieć sobie wiersz Herberta, którego fragment jest mottem powyższego filmu

RAPORT Z OBLĘŻONEGO MIASTA

Zbyt stary żeby nosić broń i walczyć jak inni -

wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza

zapisuję - nie wiadomo dla kogo - dzieje oblężenia

mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd

przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie
wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu

pozostało nam tylko miejsce przywiązania do miejsca

jeszcze dzierżymy ruiny świątyń widma ogrodów i domów
jeśli stracimy ruiny nie pozostanie nic

piszę tak jak potrafię w rytmie nieskończonych tygodni

poniedziałek: magazyny puste jednostką obiegową stał się szczur
wtorek: burmistrz zamordowany przez niewiadomych sprawców
środa: rozmowy o zawieszeniu broni nieprzyjaciel internował posłów
nie znamy ich miejsca pobytu to znaczy miejsca kaźni
czwartek: po burzliwym zebraniu odrzucono większością głosów
wniosek kupców korzennych o bezwarunkowej kapitulacji
piątek: początek dżumy sobota: popełnił samobójstwo
N.N. niezłomny obrońca niedziela: nie ma wody odparliśmy
szturm przy bramie wschodniej zwanej Bramą Przymierza

wiem monotonne to wszystko nikogo nie zdoła poruszyć


unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktach

podobno tylko one cenione są na obcych rynkach
ale z niejaką dumą pragnę donieść światu
że wyhodowaliśmy dzięki wojnie nową odmianę dzieci
nasze dzieci nie lubią bajek bawią się w zabijanie
na jawie i we śnie marzą o zupie chlebie i kości
zupełnie jak psy i koty

wieczorem lubię wędrować po rubieżach Miasta

wzdłuż granic naszej niepewnej wolności
patrzę z góry na mrowie wojsk ich światła
słucham hałasu bębnów barbarzyńskich wrzasków
doprawdy niepojęte że Miasto jeszcze się broni

oblężenie trwa długo wrogowie muszą się zmieniać

nic ich nie łączy poza pragnieniem naszej zagłady
Goci Tatarzy Szwedzi hufce Cesarza pułki Przemienienia Pańskiego
kto ich policzy
kolory sztandarów zmieniają się jak las na horyzoncie
od delikatnej ptasiej żółci na wiosnę przez zieleń czerwień do zimowej czerni

tedy wieczorem uwolniony od faktów mogę pomyśleć

o sprawach dawnych dalekich na przykład o naszych
sprzymierzeńcach za morzem wiem współczują szczerze
ślą mąkę worki otuchy tłuszcz i dobre rady
nie wiedzą nawet że nas zdradzili ich ojcowie
nasi byli alianci z czasów drugiej Apokalipsy
synowie są bez winy zasługują na wdzięczność więc jesteśmy wdzięczni

nie przeżyli długiego jak wieczność oblężenia

ci których dotknęło nieszczęście są zawsze samotni
obrońcy Dalajlamy Kurdowie afgańscy górale

teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody

zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych
zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą

cmentarze rosną maleje liczba obrońców

ale obrona trwa i będzie trwała do końca

i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden

on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania
on będzie Miasto

patrzymy w twarz głodu twarz ognia twarz śmierci

najgorszą ze wszystkich - twarz zdrady

i tylko sny nasze nie zostały upokorzone


Słowa: Zbigniew Herbert





















4 komentarze: