środa, 10 lipca 2013

Kotlety z pieczonego dorsza



trwa u mnie sezon na ryby
ale bez większego oddźwięku i zainteresowania..
także jem ryby głównie sama, choć staram się zarażać tym i wokół i przemycam np. łososia a to do sałatki, a to do makaronu, a to na placki..
poza tym z rybami sprawa nie jest wcale taka prosta, mrożone nadają się głównie ostatnio do wyciskania z nich rybnej wody, a o świeże nie tak łatwo, 
ale się nie poddając wybrałam się ostatnio do sklepu rybnego, dość vintage w samym centrum miasta, (taki sklep - rybny rodzynek na mieście:-), i znalazłam całkiem spory wybór choć całkiem drogich ryb wszelakich;
skusiłam się na filety z dorsza, dowiozłam je szczęśliwie w upale do domu, ale już nie miałam siły smażyć, jak zaplanowałam, przez ten upał właśnie, i wstawiłam na 15 minut do piekarnika owinięte osobne kawałki w folii, przyprawione oregano, rozmarynem, papryką, ulubioną przyprawą oraz świeżym koprem, podlane odrobiną oliwy i skropione sokiem z cytryny
i...
po upieczeniu okazały się niezachęcające specjalnie nikogo, nawet mnie, do spożycia, zapachem odstraszające niestety a i smakiem jakoś również..:-(

zastanawiałam się, czy da się je uratować, myślałam o paście rybnej, ale kto by jej tyle zjadł, ja z pewnością nie, albo i zapiekance, ale jak zapiekać z czymś dorsza już upieczonego?..
Maestro radził obsmażyć i że być może się nadadzą potem bardziej, a to mi się jakoś nie wydawało ratujące, bo nie słyszałam o obróbce pt. najpierw pieczenie, następnie smażenie, raczej odwrotnie bywa, to wiem..
i już dorsz szedł w kierunku śmietnika, na zmarnowanie, 
aż pojawił się znienacka pomysł na kotlety rybne, których nigdy nie robiłam.

pomysł okazał się słuszny, a i wykonanie niestraszne:
dorsz został maksymalnie rozdrobniony, ości natomiast skrupulatnie wyjęte i wyrzucone, cebula drobniutko pokrojona wraz z czosnkiem wrzucona do niego, następnie bułka z zamrażarki namoczona we wrzątku również, plus część ugotowanego ryżu, jajko, bułka tarta, garść świeżego koperku, przyprawy - pieprz, sól, papryka słodka, łyżka musztardy,
z tej masy zostały ulepione kotlety, obtoczone najpierw w mące, potem w jajku, a na końcu w tartej bułce i usmażone na oleju rzepakowym.

kotlety, dorównując smakiem tradycyjnym mielonym, a wartością być może je przewyższając nawet, zyskały ogólną ocenę b. dobrą, 
czyli kolejna ryba wchodzi tylnymi drzwiami do jadłospisu przemycanego..:-)
i polecam na wykorzystanie nieudanej pieczonej ryby, lub na obiad drugiego dnia.


dziś tylko tyle z pamiętnika domowej kucharki do odnotowania:-)
bo poza tym nie mam wiele do opisania z powodu nawału pracy, która nie nastraja do przemyśleń i aktywności na blogu, wymagając ode mnie głównie intensywnego spinania się i wyrabiania.



3 komentarze:

  1. Uwielbiałabym ryby, gdyby nie te ości, które czyhają na moje życie. A rozstać się z nim nie chcę.

    OdpowiedzUsuń
  2. ości nie są tak groźne, a ryby są super smaczne i zdrowe..

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje doświadczenia wskazują inaczej, niestety, albo cierpię na jakąś nie zdiagozowaną (jeszcze) chorobę ościum stajum w gardlum niepospolitus?

    OdpowiedzUsuń